Wywiady

Szamil Idiatullin: "Stusunkowo niedawno zrozumiałem, że od zawsze preferowałem współczesną, rodzimą literaturę" 04.09.2018

Szamil Idiatullin: "Stusunkowo niedawno zrozumiałem, że od zawsze preferowałem współczesną, rodzimą literaturę"

Szamil Idiatullin urodził się 3 grudnia 1971 r w Ulianowsku, wychował się w Nabiereżnych Czełnach.

Z zawodu jest dziennikarzem, 10 lat pracował w republikańskiej gazecie Tatarstanu, jednocześnie współpracował z federalnymi mediami, później przeprowadził się do Moskwy. Pracuje w Domu Wydawniczym „Kommersant”. Jako pisarz zadebiutował w 2004 r. thrillerem politycznym „Tatarskij udar”. Jest znany również jako autor smutnej utopii „СССР™”, mistycznej dylogii „Ubyr” (początkowo opublikowanej pod pseudonimem Nail Izmajłow), thrilleru szpiegowskiego „Za starszego” oraz powieści fantastycznej „Eto prosto igra”. W 2017 r. zajął III miejsce w konkursie „Bolszaja kniga” za powiećść „Gorod Breżniew”. Jest ekspertem i członkiem jury wielu konkursów literackich oraz autorem wielu artykułów literaturoznawczych. Mąż, ojciec dwójki dzieci. Mieszka w Moskwie.

– Co sprawiło, że chwycił pan za pióro? W jaki sposób doskonalił pan swój warsztat, jak poznawał pan literaturę?

– Wyszło to dość zabawnie i niejako „dwutorowo”. Od dziecińtwa marzyłem, by zostać pisarzem, dlatego że bardzo dużo czytałem, praktycznie żyłem książkami i nie widziałem sensu w niczym prócz literatury. Miałem jeszcze kilka innych zainteresowań, ale dość szybko pogodziłem się z tym, że nie wystarczy mi na nie zdrowia. W ten sposób, w wieku ośmiu lat postanowiłem, że nie wstąpię do piechoty morskiej, ale zostanę pisarzem. Gdy małem czternaście lat zrozumiałem, że na jego realizację nie ma szans i z żalem przestawiłem się na „leczenie paliatywne” – zostałem młodszym korespondentem w miejscowej gazecie, a później, w wieku 16 lat – dziennikarzem. Nowe obowiązki i pierwsze miesiące były tak zajmujące, że przestałem nawet myśleć o innych zajęciach. Dziennikarstwo okazało się tym, czego potrzebowałem i czym zajmowałem się kolejne 10 lat niemalże całodobowo poszukując ciekawych tematów materiałów, przekopując połacie tekstów. A przy okazji, bez większej ochoty piąłem się po drabinie kariery. W pewnym momencie okazało się, że nie mogę już pisać, ponieważ zostałem najpierw zastępcą, a później samym redaktorem głównym, a jak wiadomo główny redaktor nie pisze osobiście, ale przy pomocy rąk swoich dziennikarzy. Nie byłem zbyt dobrym redaktorem, ponieważ nadal dużo pisałem sam, ale miałem mocne postanowienie poprawy. Później przestałem pisać, lecz nawyk poszukiwania i przekopywania połaci tekstu pozostał. Litery, słowa i sensy nawarstwiały się, odpowiedzialne za to gruczoły puchły i dusiły, aż pewnej nocy zrozumiałem, że mój sprzeciw nie ma sensu. Pocichu, aby nikogo nie zbudzić, wstałem z łóżka, usiadłem za klawiaturą i zacząłem pisać prolog powieści ideologicznie sprzeciwiającej się dziennikarstwu faktu, którym się zajmowałem i zajmuję się nadal.

– Jakie jest pańskie pisarskie przeznaczenie?

– Pomijając słowo „przeznaczenie”, które pochodzi od Siły Wyższej, od Allacha, i o którym nie warto gdybać, to osobiście zajmuję się dwoma rzeczami. Po pierwsze staram się nie umrzeć, kiedy gnębi mnie jakiś wątek (na szczęście poważnie gnębi mnie mniej więcej jeden na sto, a od pozostałych udaje mi się uwolnić, zapisując pomysł w specjalnym pliku). Po drugie piszę książki, których mi bardzo brakuje jako czytelnikowi. Póki co mój gust pokrywa się z gustami kilku tysięcy czytelników. Drukują mnie, a ja jestem szczęśliwy.

– Jak godzi pan pracę w gazecie „Kommersant” z działalnością pisarską?

– Najprościej jak się da – pracuję nad książkami po nocach, w dni wolne i święta. Nawet moja żona już się do tego przyzwyczaiła. Z drugiej strony ani nie piję, ani nie palę, a kiedy piszę to jeszcze przycichnę na pół roku.

– Czy wpada pan w zły nastrój, kiedy nie ma pan chęci do pisania? Jak sobie pan z tym radzi?

– Zawsze nie chce mi się pisać, bo to ciężka, długa robota i w dodatku odciąga od czytania, od seriali, czasu z rodziną i innych przyjemności. Dlatego nie siadam do książki aż do ostatniej chwili. Ale kiedy już usiądę, to żadne humorki, migreny, przeziębienia nie są brane pod uwagę. Jeśli nie napiszę założonych dwóch stron, to spowolni się lub zatrzyma cały proces i, odpowiednio, czas bez wolnego, bez seriali i szaszłyków stanie się dłuższy. Pomaga mi w tym dziennikarska dyscyplina. W gazetach codzinnych pojęcie deadline’u jest święte, nienaruszalne, okupione krwią i łzami wielu pokoleń. Trzęsienia ziemi, interwencji czy pomór całej redakcji nie są żadnym wytłumaczeniem. Póki żyje choćby jeden pracownik gazety, to wydrukuje się ją na czas. Oczywiście nastrój tego pracownika będzie, lekko mówiąc zły, ale co poradzić. Kiedy piszę książkę, czuję się właśnie jak ten ostatni, żyjący pracownik. Żal mi siebie samego. W dodatku nie ma pewności, czy moja praca jest komuś potrzebna. Ale zasada jest jedna: najpierw zdaj, a dopiero potem smuć się, ciesz lub umieraj.

– Ile pana książek zostało wydanych do tej pory? Która z nich wydaje się panu najlepsza?

– Sześć powieści, dwie nowele i jedno opowiadanie dla dzieci wydane w jednej bogato ilustrowanej książce („Trubacz”). Szczęście uśmiechnęło się najbardziej do książki „Gorod Breżniew” – nagroda, burzliwe dyskusje, hype itd. Wszystkie moje książki wydają mi się niezłe i dość różnorodne. Bo przecież, jak już wspominałem, piszę tak, aby i mi się podobało. Póki tego nie osiągnąłem, nie pokazywałem tekstu nikomu. Przez piętnaście lat niewiele się zmieniłem i dlatego z debiutanckiej powieści „Rucciя”, wydanej pod dziwacznym tytułem „Tatarskij udar”, jestem tak samo zadowolony do dzisiaj. Nie mówiąc już o późniejszych książkach. Tym bardziej, że tematy które zmuszały mnie do wzięcia się za te teksty 15, 10 czy 8 lat temu, nagle stają się znów aktualne.

– Czy czyta pan teraz współczesnych autorów? Z jakimi nazwiskami kojarzy się panu współczesna literatura?

– Oczywiście. Można powiedzieć, że czytam tylko współczesnych autorów. Stosunkowo niedawno zrozumiałem, że od zawsze preferowałem współczesną, rodzimą literaturę. Moimi ulubionymi pisarzami z czasów dziecięcych byli Krapiwin, Konieckij i Strugaccy. Klasyków, twórców zagranicznych czytałem oczywiście w ilościach hurtowych, ale przywiązanie do naszych, którzy piszą o tym co jest „tu i teraz”, zostało. Bardzo dużo czytam jako członek jury, ekspert na konkursach literackich, ale to oczywiście z obowiązku. Z miłości bacznie śledzę ulubionych autorów, sprawdzone wydawnictwa i prestiżowe nagrody. Przykładowo „Bolszaja Kniga” w ostatnich latach zwaliła mnie z nóg przynajmniej dwoma książkami – „Zimniaja doroga” Leonida Józefowicza i „Pietrowy w gruppie i wokrug niego” Aleksieja Salnikowa. Autorów, po których teksty można sięgać bez chwili zawahania, wymieniłem tutaj: https://readrate.com/rus/ratings/shamil-idiatullin-8sovremennykh-avtorov-kotorykh-tochno-stoit-

chitat

– Po waszym przyjeździe do Warszawy, wszystkie pańskie książki zostały sprzedane w kilka dni. Czy często pan podróżuje i prezentuje swoje książki? Czy ceni pan osobisty kontakt z czytelnikiem?

– Dziękuję, było mi bardzo miło. Podróżuję dość dużo, choć sam nie planuję wyjazdów i nie prowadzę prezentacji. Jeśli zostaję zaproszony na wystawy książkowe, festiwale i spotkania z czytelnikami, to staram się na nie odpowiedzieć. Osobisty kontakt jest bardzo ciekawy, ale trzeba też mieć świadomość, że w większości przypadków są to ludzie, którzy mają mgliste pojęcie o tym, co za facet przed nimi stoi. W takiej sytuacji opowiadanie o swoich wspaniałych książkach, jak i autoreklama wyglądają głupio. Dlatego na takich spotkaniach gadam o książkach, czytaniu, kulturze. To ma większy sens. A tak, w ciągu sześciu lat dość intensywnych podroży miałem tylko ze trzy spotkania na kilkaset, na których cała publiczność przeczytała choćby jedną moją książkę. To było szczęście.

– Co pan może powiedzieć o uczestnictwie w Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie? Jak pana przyjęto? Czy umaczono wcześniej pańskie książki? Może wkrótce polscy czytelnicy poznają pańską twórczość?

– Nie tłumaczono moich tekstów (jedno opowiadanie po angielsku w charytatywnym tomie się nie liczy). Rozmowy z polskimi wydawcami były wyłącznie wstępne, choć ich pozytywnego wyniku nie można wykluczyć. Wyjazd był pożyteczny i ciekawy. Rynek książkowy w Polsce jest bardzo rozwinięty i wyróżnia się zintegrowaniem z ogólnoeuropiejskim oraz dużym, państwowym segmentem. Obecność Rosji w książkowej oraz kulturalnej przestrzeni Polski (oraz Europy), niestety stała się epizodyczna i mało zauważalna, aczkolwiek wyczułem zainteresowanie i chęć na zaznajomienie się ze współczesną Rosją, zarówno przy stanowisku rosyjskim, jak i podczas rozmów z uczestnikami targów. Inna sprawa, że rozwój tego zainteresowania jest oczywisty – wydawcy mówią, że potrzebne są granty, a mi się wydaje, że bardziej potrzebne byłoby działanie, które zmusi polskich czytelników do zainteresowania się rosyjskimi książkami, choćby w takim stopniu, jak rosyjski czytelnik interesuje się polskimi (a to już dość wysoko postawiona poprzeczka). Z drugiej strony sam nie mogę sobie wyobrazić jak można i jak należy to zrobić, ale to już nie moje zmartwienie. Nasze zadanie – książki ciekawe pisać, a reszta – tłumaczenia, ekranizacje, władza nad światem – jak wyjdzie.

– Na koniec tradycyjne pytanie: nad czym pan teraz pracuje? Jakie ma pan plany twórcze?

– Ostatnimi siłami powstrzymuję się, żeby nie wpaść w duże formy. Dwie powieści coraz częściej mam z tyłu głowy, ale udaje mi się od nich oderwać drobnymi sprawami. Od wiosny napisałem kilka szkiców do zbioru i obszernego magazynu, wstęp do prezentacji światowego klasyku, kilka artykułów na temat różnych książek (oczywiście wszystko w czasie wolnym od pracy – po nocach i w dni wolne), plus to, że coraz intensywniej omawiam możliwości współpracy z kinematografami. Ogólnie mówiąc, jakoś się trzymam.

Dziękuję za rozmowę)


Wrócić